16 grudnia 2010

Ferrari California



"The Ferrari California is the first Ferrari Gran Turismo with a mid-front 8-cylinder engine". Właśnie taki komunikat przeczytamy odwiedzając oficjalną stronę internetową włoskiej marki najbardziej sportowych aut na świecie. Żaden inny producent aut tak bardzo nie skupiał się na startowaniu w wyścigach jak Ferrari. Co ja mówię o startowaniu... Enzo Ferrari od zawsze nastawiony był tylko na zwycięstwa. Nie dopuszczał myśli o porażce. Wychowany rygorystycznie ciężko pracował w różnego rodzaju warsztatach samochodowych, później został kierowcą testowym aż postanowił stworzyć swoją własną firmę samochodową.

Auta z pędzącym koniem na masce zawsze zachwycały swoimi osiągami, dźwiękiem a przede wszystkim wyglądem. 256 GT Berlinetta, Dino, Testarossa, F355... Wszystkie były jeżdżącymi dziełami sztuki, które zadowalały wyglądem estetów a brzmieniem wydobywającym się z wydechów przyprawiały o dreszcze nawet najbardziej audiofilskich fanów motoryzacji. Jednak gdy 18 września 2008 zaprezentowano nowe najmniejsze dziecko marki zaniepokoiłem się. Sądziłem, że stylistycznie będzie to coś pokroju bazyliszka albo wręcz przeciwnie - kolejnego objawienia Fatimskiego. Niestety, California przypominała mi jedynie twory innego producenta ze zwierzakiem na masce - Peugeota.

Całe szczęście, że fotosy prasowe i relacje z premier to nie jedyne okazje aby ujrzeć takie auta. Kilkukrotnie miałem okazję widzieć to małe Gran Turismo na ulicach naszej stolicy i muszę otwarcie przyznać, że bardzo się myliłem. Wizualnie California zaskakuje świetnie dobranymi proporcjami, tył auta nie jest tak ogromny jak może się wydawać, a przednia partia nadwozia łączy go w niepowtarzalny sposób. Również wnętrze stoi na najwyższym poziomie wykonania, co w Ferrari sprzed kilku dekad byłoby czymś niesamowitym. Wnętrza włoskich supersamochodów często rozczarowywały użytymi materiałami, jednak już od kilku lat są one wykonywane z prawdziwą dokładnością godną aut produkowanych ręcznie.

"Zaraz zaraz, ale przecież auto to nie tylko nadwozie!" Owszem, Cali otrzymała aktywne zawieszenie z regulowanymi amortyzatorami Magnetic Ride Control oraz system kontroli trakcji F1-Trac, który miał swój debiut w większym bracie, 599GTB.
Samochód o takim zawieszeniu nie może mieć słabej jednostki napędowej. California otrzymała ośmiocylindrową jednostkę w układzie V i pojemności 4,3 litra, którą odziedziczyła po F430, jednak o mocy zmniejszonej o 30KM (do 460KM). Dwie podwójne końcówki wydechu może wyglądają kosmicznie (ustawione pionowo), jednak idealnie pasują do dźwięku, jaki wydają.

Cali nie jest autem pokroju Boxtera w Porsche. Nie kupujesz Cali dlatego, że Cię nie stać na 430 czy 599. Tym autem zadasz szyku w Monako, wrócisz bez bólu pleców do domu i następnego dnia pojedziesz do pracy i bezstresowo zaparkujesz pod biurem. Jest dużo bardziej praktyczne w codziennym użytkowaniu od 599, choćby ze względu na swoje wymiary.

"Praktyczne"... Mam nadzieję, że w motoryzacyjnym niebie, gdzie na pewno teraz znajduje się Enzo Ferrari, nie mają internetu i założyciel najsławniejszej włoskiej firmy nie przeczyta moich słów przelanych przez palce wprost na klawiaturę. Ale jeżeli jednak tak się stało, to zapraszam go i państwa do obejrzenia galerii Ferrari California, które udało mi się uwiecznić w 2010 roku w Warszawie.

Wesołych Świąt i do zobaczenia w Nowym, 2011 roku :)






1 komentarz:

  1. Według mnie najlepszy do tej pory Twój artykuł. Ciekawe połączenie faktów (silnik itd.) i własnego opisu i przemyśleń. Obyś dalej się tak rozwijał. Pozdro z Białego ;)

    OdpowiedzUsuń